Praca w domu. Oczekiwania kontra rzeczywistość

Pierwszy miesiąc: W końcu mogę przygotowywać sobie porządne śniadania. Mój tryb życia jest zdrowszy, a ja sama czuję się znacznie lepiej, bo już nie muszę zadowalać się wafelkiem i sałatą. Poszerzam horyzonty i na pierwszy posiłek robię sobie szakszukę lub w ostateczności owsiankę z dodatkiem naturalnie wyselekcjonowanych owoców sezonowych, zerwanych osobiście w przydomowym ogródku, którego nie mam.

Drugi miesiąc: Okazuje się, że poświęcanie dwóch godzin na przygotowanie posiłku to zdecydowanie za dużo. Trzy razy w tygodniu wstaję wcześniej, żeby poszaleć w kuchni, a w pozostałe jem nadal zdrowo, ale nie piekę już chlebków pita, a owoce do owsianki zrywa pani Jadzia z warzywniaka tuż przed pracą.

Trzeci miesiąc i później: Najczęściej jem kanapkę. Czasem zdarza mi się zjeść owsiankę, o ile mam zapas zamrożonych owoców z poprzedniego sezonu.


Pierwszy miesiąc: Po zaprowadzeniu dzieci w magiczne miejsce, w którym mogą przebywać one bez rodziców (błogosławieni, którzy je wymyślili), zwane przedszkolem, mogę napawać się ciszą i spokojem. Najedzona, z chęcią zasiadam do swojego wypieszczonego biurka, które zorganizowałam zgodnie z zasadami Feng Shui oraz wskazówkami z Pinteresta. Otwieram szeroko balkon, ptaki śpiewają, słońce wpada do mojego domowego mini-biura, żaden z szefów nie stoi mi nad głową. Czasem pracuję z laptopem na kanapie, a czasem na ławeczce przed domem. Czuję wolność. Mogę wszystko!

Drugi miesiąc: Już nie otwieram balkonu. Zbyt często rozpraszały mnie rozmowy sąsiadów, bo mieszkam przecież na pierwszym piętrze. Poza tym mam wrażenie, że śmieci z kontenera spod okna są wywożone 15 razy na dobę, a trawa odrasta natychmiast po skoszeniu, więc trzeba to robić bez końca. Do tego po osiedlu chodzi jakiś dziwny pan i śpiewa pieśni kościelne, a że osiedle jest małe, czuję się jak podczas własnej komunii. Okazuje się, że siedzenie na kanapie z laptopem na kolanach boli mnie w plecy, więc pracuję już tylko przy biurku. Na ławeczkę przed dom też już nie wychodzę od czasu, gdy oglądałam na YouTube filmik o skutecznej reklamie w internecie. Po 10 minutach zebrał się spory tłumek, który słuchał razem ze mną i klaskał, kiedy się skończyło. Ktoś nawet położył obok mnie drobniaki.

Trzeci miesiąc i później: Od zdarzenia z ławeczką nie wychodzę już z domu. Rozważam powrót do biura, ponieważ ktoś kupił mieszkanie piętro wyżej i postanowił zbudować w nim trzypiętrową willę z basenem. Mam przed sobą wizję remontu trwającego 12 lat, a nie jestem pewna, czy mogę odliczyć koszt stoperów do uszu od podatku. Już teraz płacę za nie miesięcznie więcej, niż za ZUS.


Pierwszy miesiąc: Oszczędzam mnóstwo czasu, gdyż nie muszę już dojeżdżać do pracy. Jestem zadowolona i wypoczęta. Pracuję o dowolnych porach dnia, często robiąc sobie przerwy. Sprzedaję dwie suszarki do ubrań – każdego dnia sięgam dna (w koszu z praniem), więc jedna w zupełności mi wystarcza. Najlepiej skupiam się wieczorami, więc dużo czasu spędzam przed komputerem po zmroku. Uspokajają mnie odgłosy natury, słyszę przez uchylone okno żaby, gdyż nieopodal jest staw. Czasem robię sobie drzemki po południu. Kupiłam nawet akwarele, żeby kreatywnie spędzać wolny czas, którego mam pod dostatkiem. Życie jest piękne!

Drugi miesiąc: Zaczynam chodzić niewyspana – mimo, że praca w nocy jest fajna, to jednak trzeba rano wstać. Chociaż uczę potomka drogi do przedszkola na pamięć od dwóch miesięcy i jestem pewna, że trafiłby sam, robiąc jeszcze zakupy w drodze powrotnej, to jednak prawo polskie tego zabrania i póki nie skończy siedmiu lat, muszę chodzić razem z nim. Kładzenie się spać o 3 nad ranem jest głupie, bo wtedy zaczynają śpiewać ptaki, a jestem pewna, że kilka z nich uwiło sobie gniazdo na moim parapecie w sypialni. Od środka.

Trzeci miesiąc i później: Za pieniądze ze sprzedaży akwareli kupuję z powrotem dwie suszarki na pranie.


Pierwszy miesiąc: Życie płynie wartko. Moje dziecko chodzi do przedszkola, a ja pracuję w domu. Zbudowałam sobie perfekcyjny schemat funkcjonowania, dzięki któremu work-life balance zostaje zachowany. W weekendy dużo podróżuję z rodziną.

Drugi miesiąc: Równowaga mojego ekosystemu została nieznacznie zachwiana. Dziękuję sobie i losowi, że mam pracę zdalną, gdyż mogę przez kilka dni zająć się chorym dzieckiem i nikt nie ma do mnie pretensji. Nie muszę szukać pomocy u mamy ani żony brata sąsiadki, obok której mieszkałam 12 lat temu, a która zawsze oferowała mi dozgonną pomoc przy dzieciach, jeśli będę je kiedyś mieć. Mam trochę mniej czasu dla siebie, ale rozumiem to i akceptuję. To tylko chwilowe.

Trzeci miesiąc i później: Od trzech tygodni nie wyszłam nawet na balkon, gdyż potomek jest na silnym antybiotyku i ma absolutny zakaz kontaktu z zewnętrzem. Nie jest najgorzej; za ostatni zasiłek z ZUS-u kupiłam 3 bułki i cebulę i jeszcze trochę mi zostało. Mimo wszystko rozważam telefon do byłego szefa z błaganiem, aby przyjął mnie z powrotem. W połowie procesu wybierania numeru przypominam sobie, że pracując na etacie czułam się jak przywiązana metalowym łańcuchem do drzewa w ciemnym lesie. Rezygnuję. Ostatecznie, praca w domu jest przecież najlepszym, co mogło mi się przytrafić!

 

Leave a Comment

The Comments

  • Paulina L.
    31 maja 2017

    Jakież to prawdziwe! Kosiarki, remonty, sąsiedzi i kanapka w biegu zamiast wypasionego zbilansowanego posiłku 😀 I do tego te ciągłe telefony z prośbami o drobną pomoc, no bo jeśli pracuję (siedzę!) w domu to mam czas… ale i tak nie zamieniłabym tej pracy na nic innego! 🙂

    • Patrz Szerzej
      → Paulina L.
      31 maja 2017

      Ja również : )

  • Ula - książkowe powroty
    31 maja 2017

    Hm… Ośmielę się nie zgodzić. Po pierwsze – świadomie nie mam dzieci, więc ten obowiązek mnie nie dotyczy. Pracuję w domu od lat i nie zamieniłabym tego na nic innego. Pracowałam również na etat i to był prawdziwy horror. Jeśli ktoś ma problem z organizacją pracy… No cóż, każdy problem da się jakoś rozwiązać. 🙂 W moim przypadku podjęcie pracy w domu nie zmieniło nic – nie poświęcam dużo czasu na celebrowanie swojego wolnego czasu, a raczej staram się doszkalać. Jeśli natomiast chodzi o hałas… Jestem mizofonikiem, więc przez większość czasu i tak latam po domu ze słuchawkami albo stoperami. W “normalnej” pracy nie miałabym tego przywileju. Dlatego nadal uważam, że praca w domu zdecydowanie wygrywa. 😉

    • Patrz Szerzej
      → Ula – książkowe powroty
      31 maja 2017

      Jestem tego samego zdania! Etat to był mój koszmar przez parę lat. Każde z rozwiązań ma swoje wady i zalety, chociaż przyznaję, że naiwnie wierzyłam, że praca zdalna to tęcza i jednorożce ; )

  • Ewa
    31 maja 2017

    Doceniam poczucie humoru i subtelną ironię 🙂
    Ja na myśl o powrocie na etat budzę się w nocy z krzykiem. I choć praca w domu to nie jest droga usłana różami, ja to po prostu kocham. Kto raz zazna wolności, nie odda jej tak łatwo 🙂

  • czerwonafilizanka
    31 maja 2017

    Dzieci nie mam w domu nie pracuje więc ciężko mi się odnieść do tematu. Praca na miejscu wydaje mi się wygodna bo nie trzeba dojeżdżać… gdy pogoda paskudna w domu ciepło to miło jak nie trzeba wychodzić

  • Monika Kilijańska
    1 czerwca 2017

    A do tego wszystkiego zawsze jest coś innego do zrobienia, niż praca zarobkowa 😉

  • Magda/AsertywnaMama.pl
    1 czerwca 2017

    hmmm ja tam się nie zgodzę. Od lat pracuję na swoim, teraz tylko w domu i mam nadzieję uniknąć powrotu na etat. Amen.
    fakt, że trzeba sobie poukładać i wpaść w pewien rytm pracy. I np. przyjąć zasadę że w domu pracujesz a nie sprzątasz. Zmywania przecież do biura się nie zabiera 🙂 itd. Ale mam tu komentować, a nie wpis robić 😀
    A chore dzieci i na etacie się zdarzają 😉
    Za to doceniam poczucie humoru 😀 pozdrawiam serdecznie – z domu oczywiście 😀

    • agrafka
      → Magda/AsertywnaMama.pl
      1 czerwca 2017

      Niby tak, ale w biurze jest zawsze posprzątane, przychodzi się na gotowca. Na swoim trzeba sprzątać samemu, jak się chce mieć porządek. Nie zawsze udaje się na bieżąco, nie zawsze udaje się “po pracy” – czasem trzeba więc zrobić to w trakcie. Ja na przykład w ogóle nie umiem zabrac się do roboty, jesli wokół mnie nie ma porządku 😀 Dlatego zdarza się, że w tzw. “godzinach pracy” przetrę szybko kurze, poukładam ksiażki czy nawet poodkurzam podłogę.
      Grunt to robić wszystko z głową.

  • Nancy Irving
    1 czerwca 2017

    To takie pesymistyczne.
    co prawda ja pracuje na etacie i mam swoja firme dodatkowo, wiec nie znam rzeczywistosci “bezetatowej”, ale wydaje mi sie, ze zanim podejmie sie wazną decyzje o przejściu na swoje, nalezy rozważyc, czy posiadamy wystarczającą liczbe zamówień, klientów, transkacji, czegokolwiek na czym chcemy zarabiac, by posunąc sie do tego wielkiego kroku.

    Mysle, ze Twój wariant moze byc prawdziwy, ale w sytuacji, w której na hura, emocjonalnie rzucamy się na głeboka wodę bez przemyslenia wszystkich wariantów i zaplanowania dobrej strategi.

    Mam nadzieje, ze to nie jest Twój przykład z zycia wzięty?

  • Ilona Popławska
    1 czerwca 2017

    Tak to jest. gdy jest się w firmie, to nie ma tyle rozpraszaczy co w domu. Za to praca w domu daje więcej luzu. Wszędzie są plusy i minusy.

  • Adriana
    2 czerwca 2017

    🙂 🙂 🙂 I tak mnie nie zniechęciłaś 😉

  • Artur Głowacki
    3 czerwca 2017

    Na szczęście wiele razy praca zdalna jest opcjonalna, czyli można wybrać stacjonarkę. Co kto lubi 🙂

  • Alina
    3 czerwca 2017

    Ja pracuję w domu przez około 2 miesiace i jestem prze szczęśliwa:) Może dlatego, że nie muszę nigdzie dojeżdżać. Mieszkam na wsi, więc jednak dojazdy i koszty z tym związane przeszkadzały mi najbardziej.

  • Maciej Wojtas
    7 czerwca 2017

    Jest jeszcze jeden minus – sąsiedzi myślą, że jesteś bezrobotny, bo wychodzisz sobie w południe na spacer 😉

  • CzekoAda
    9 czerwca 2017

    Jakie to prawdziwe 😀

  • Marek Te
    13 czerwca 2017

    Pracuję w domu od prawie 19 lat. Nie umiałbym już wrócić do miejsca, gdzie jest ileś biurek i iluś ludzi. Ale czasem zazdroszczę żonie, pracującej na etacie: wolne, święto, długi weekend, urlop, nie ma szefa, więc hyc do domu itp.

    Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma….

  • piotrek
    29 czerwca 2017

    praca potrafi namieszać w głowie, nawet w domu;)

  • Places and Plants Blog
    29 czerwca 2017

    Ha ha dobre. Nie pracuję na freelansie ale zdalnie i pod wieloma punktami mogę się podpisać. A nic mnie tak nie irytuje jak placyk zabaw dla dzieci pod moim oknem i od wiosny do jesieni drące paszczę dzieciaki. Masakra. Dziękuję że nie mam mieszkania na parterze…

  • Kasia Bolek
    28 listopada 2017

    po latach dojeżdżania do pracy pociągiem, który wiecznie miał opóźnienia, jak kania dżdżu pragnęłam pracy w domu. Po kolejnych 2 latach siedzenia z panią kierowniczką, czyli moją córką w domu, wreszcie znalazłyśmy odpowiedni żłobek i chyba właśnie zaczynam spełniać swoje marzenia. Ale fakt, trzeba mieć dużo samozaparcia żeby faktycznie pracować, a nie oglądać powtórki Rozenkowej robiącej test białej rękawiczki 🙂

  • Mam parcie na szkło! I mała dawka inspiracji | niedzielnik – aGwer | makijaż, kosmetyki, blogowanie
    26 stycznia 2018

    […] warto i zostawcie w komentarzu linki do innych fajnych tekstów, które ostatnio wpadły Wam w oko! Cała prawda o pracy w domu i nie myślcie sobie, że to takie usłane różami życie jest. Wystarczy przeczytać ten […]