Ścieżka w koronach drzew – czy warto pojechać?

bo to było tak: dnia któregoś…

Stwórca świata stwierdził, że jakoś tak wszędzie płasko i gdzie nie popatrzysz, to prosta linia horyzontu, więc żeby ułatwić życie fotografom którym, jak wiadomo, horyzont potrafi sprawić nie lada kłopot, tupnął tu i ówdzie i tak powstały góry. Ewentualnie jeśli ktoś nie bardzo wierzy w tę akurat wersję, to ta historia jest interaktywna i wystarczy wybrać wersję A, B lub C zgodną z własnymi przekonaniami.

A: Szeroko pojęte procesy górotwórcze spowodowały wypiętrzenie się gór.

B: Żółw, który niósł kulę ziemską na plecach, potknął się i ją upuścił, przez co powstały góry.

C: …tu wpisz własną wersję…

W każdym razie dostał człowiek te góry, wlazł na nie, popatrzył, rozejrzał się, dech mu zaparło w piersi, po czym stwierdził: mało. Więc wziął i wybudował sobie ścieżkę w koronach drzew.

Miałam bardzo mieszane uczucia co do tego wynalazku. W ostatnich latach powstało ich kilka i z jednej strony od dawna chciałam się tam wybrać, bo to miejsca bardzo zachwalane i byłam ciekawa, jak tam jest. Z drugiej strony wszystkie bardzo zachwalane miejsca budzą we mnie lęk, bo ja i cztery miliony ludzi to nie do końca jest to, czego oczekuję od wolnej soboty. Ponadto do każdego z tych miejsc mam ponad 3 godziny drogi samochodem, więc jakoś ciężko było zabrać się za smażenie kotletów na drogę.

czas na nas

Okazja nadarzyła się w dniu moich urodzin, bo miałam ochotę na wycieczkę w nieznane, więc wybór padł na Słowację. Na szczęście zaspaliśmy tylko dwie godziny, bo przecież nie wolno budzić kogoś w dzień urodzin o 6 rano (ostrzegam, że za to idzie się do więzienia). Wrzuciliśmy do plecaków najpotrzebniejsze rzeczy, to jest wodę, krakersy i wiertarko-wkrętarkę (na smażenie kotletów zabrakło czasu) i pojechaliśmy. Gdzieś w połowie drogi napotkaliśmy na coś, co wyglądało jak pole fioletowego rzepaku w rozkwicie, a że kwitnące pola czegokolwiek są u mnie niezwykle pożądane, to zrobiliśmy jeszcze małą, trzygodzinną sesję, to znaczy mój życiowy partner dzierżył z radością aparat i słuchał komentarzy, że ma się bardziej postarać, bo to przecież niemożliwe, żebym była w rzeczywistości takim ziemniakiem, no heloł, w urodziny? Tak się nie robi!

 

ale że jak to, jesteśmy za granico?!

I tak oto o 15:00 dotarliśmy do bram ścieżki w koronach drzew. Mimo wszystko polecam jednak być na miejscu rano, bo zawsze to milej wejść i zejść bez pośpiechu, a już nade wszystko polecam wziąć ze sobą odpowiednią walutę, bo to jednak zagranico jest i na widok złotówek z jakiegoś powodu kiwają głową, że nie (czyli odwrotnie jak w Zakopanem, bo tam na pytanie ile za parking odpowiadają, że biorą wszystko, 100 euro też może być, no ewentualnie 4 złote za godzinę). Na szczęście 3,5 km dalej znaleźliśmy bankomat, który wypluł pożądaną walutę. W kasie biletowej jest dla odmiany możliwość płatności kartą, dlatego można być błyskotliwym i mieć ze sobą Revoluta, a można też (jak my) używać go tylko do zabawy, bo się fajnie wysuwa z opakowania i zapłacić srogo za przewalutowanie. Wybór zależy od Was. Ja jestem usprawiedliwiona, bo ten wyjazd to był taki trochę prezent urodzinowy, więc poza wzięciem krakersów niewiele przyczyniłam się do jego organizacji. Trochę mnie też zdziwiła cena biletu – 49 euro za bilet rodzinny wydaje mi się wygórowaną ceną za podróż gondolką i 30 minut spaceru, ale w sumie co ja tam wiem o europejskich standardach.

uwaga, aktywność fizyczna

U bram czeka nas kolejna ciężka decyzja: czy jechać do celu wyciągiem, czy pójść na nogach, bo okazuje się, że sto złotych piechotą chodzi i to kilometr pod górę, choć plotka głosi, że jednak 2,6 kilometra. Trudno mi powiedzieć, natomiast spokojnie daliśmy radę z sześciolatkiem i dwiema osobami w podeszłym wieku 30 lat. Sam drewniany chodnik w koronach drzew jest całkiem przyjemny i nawet nieźle komponuje się z otoczeniem – widoki są piękne, a syn mówił, że widział nawet wieżę Eiffla, ale ja mam wadę wzroku, więc nie potwierdzam. Trochę też wieje.

 

Niby wiemy, że z każdym metrem w górę słońca jakby mniej a mrozu więcej, ale i tak zawsze jest się zaskoczonym, że na dole przyjemne 24, a na górze śnieżyca i minus dwadzieścia osiem. Żeby nie było, że nie ostrzegałam. W każdym razie spacer był całkiem całkiem, a po drodze było kilka utrudnień dla dzieci, które czynią drogę bardziej atrakcyjną (i utrudnienia, i dzieci). Są też różne tabliczki z informacjami o faunie i florze, więc uwaga na dzieci, które niedawno nauczyły się czytać, bo droga z takowymi wydłuża się z godziny do trzech dni. Na końcu ścieżki znajduje się wielki drewniany ślimak, z którego podobno lepiej wszystko widać, a dla leniwych oraz fanów mocnych wrażeń z samej góry można zjechać zjeżdżalnią, która niestety podczas naszej wizyty była nieczynna.

i dalej nie wiem

Weszliśmy, pooglądaliśmy i dalej nie wiem co mam myśleć. Z jednej strony spacer chodnikiem w koronach drzew jest dobrym pomysłem na spędzenie popołudnia, a z drugiej, kiedy dochodzi się do drewnianego molochu, to zaczynamy się zastanawiać, czy on czasem trochę nie szpeci krajobrazu. Dla mnie góry są piękne same w sobie i stawianie na nich dziwnych budowli, po których w górę i w dół biegają ludzie, chyba nie jest tym, czego oczekuję od życia. Nie dla mnie wymyślne atrakcje, a na widok dmuchańców uciekam w popłochu, ale przecież nie każdy tak ma. Mimo wszystko fajnie było spojrzeć na drzewa z innej perspektywy niż zwykle.

Jeśli macie wolne popołudnie i 49* euro na zbyciu – myślę, że warto. Zawsze to wycieczka za granicę i jakiś kontakt z naturą, który można podciągnąć również pod aktywność fizyczną. Moje motto jest takie, że nieważne gdzie, ważne z kim — byle by z domu wyjść.

*tyle kosztuje bilet rodzinny

Strona internetowa: Chodnik Korunami Stromov

Leave a Comment