Spiesz się powoli, a najlepiej wcale

Budzę się i leniwie przeciągam. W połowie zastygam w bezruchu, zastanawiając się, czy to nie pomyłka, bo nie wiem, czy umarłam i znalazłam się w raju, czy powinnam raczej skoczyć na równe nogi, by ratować świat, jak to zwykle bywa co rano. Ale nie, zatem pozwalam sobie na przeżycie w pełni tego gestu, będącego oznaką wyspania się i całkowitej regeneracji. Dziś nie biegam po domu, jedną ręką myjąc zęby, drugą sprzątając kuwetę, a trzecią i czwartą wykorzystując w zależności od sytuacji, do wyciągania kota ze zmywarki albo udaremnienia przemiany potomka w człowieka o nowej odmianie kolorystycznej dark blue, wykonanej długopisem automatycznym marki „Mięso i wędliny Jadwiga”.

Dzisiejszego poranka słyszę coś bardzo dziwnego, co jednocześnie przynosi radość i niepokój, ponieważ moje uszy rzadko dostępują zaszczytu przepuszczenia przez bębenki czegoś tak ekskluzywnego, jak CISZA.

Serce pracuje miarowo i spokojnie, bo ze snu nie wyrwał mnie utwór brutal-death-metalowego zespołu o nazwie, której nigdy nie udało mi się odczytać, ale to nie ma znaczenia. Ważne, że ustawiona jako dźwięk budzika nie pozwala mi zaspać każdego dnia, mimo że jednocześnie codziennie przybliża mnie do śmierci o jakieś cztery minuty i nie wiem, jak długo jeszcze moje serce to wytrzyma. Nie był to też typowy dźwięk spadającego na panele jelenia, a chodzi mi tutaj głównie o głośność tego zjawiska, bo kiedy moje dziecię budzi się wcześniej niż ja, czyli zawsze, dałabym sobie głowę uciąć, że on tam w pokoju gra w tetrisa cegłami wyrywanymi żywcem ze ściany. Najwyraźniej dzisiaj nie muszę się tym przejmować.

Przez mój krwiobieg przepływa dziwna substancja, a ja nieco zdezorientowana, próbuję odtworzyć w pamięci poprzedni wieczór; może ktoś obcy poczęstował mnie czymś w celu wciągnięcia w szpony jakiegoś parszywego nałogu, a cukierkiem przecież bym nie pogardziła, w szczególności teraz, kiedy ograniczam słodycze i jestem niebezpieczna dla wszystkich, którzy szeleszczą papierkami w promieniu 5 kilometrów ode mnie. Opcja, że ktoś dosypał mi coś do napoju, też raczej odpada – no chyba, że mój towarzysz niedoli dosypał mi arszenik do herbaty, ale skoro się obudziłam i nie jest to niebo, to raczej nie tym razem. W końcu dociera do mnie, że to mieszanka dopaminy, serotoniny i innych związków, które wydzielają się w mózgu podczas intensywnego ćpania życia, i najzwyczajniej w świecie jestem szczęśliwa.

Czuję wesołe łaskotanie wewnątrz, tak jakby czekało mnie coś bardzo miłego, a ja bezwstydnie pobudzam swój ośrodek nagrody. Wyobraźnia podpowiada różne obrazy: wygrana w totolotka, w którego nie gram, zakupy bez limitu czasowo-pieniężnego, znalezienie się w pokoju wypełnionym setką mruczących kotów… No dobra. Śniadanie też można zaliczyć do tych przyjemności, jak i każdy inny posiłek, który mam możliwość rozłożyć na czynniki pierwsze wewnątrz siebie.

Rozciągam każdą chwilę jak słodką gumę balonową, która pęka zawsze w momencie, kiedy słyszę: „pospiesz się”. Rany, nie mam pojęcia, dokąd ludziom się tak ciągle spieszy. Dlaczego nie możemy mieć przyjemności z każdej chwili, która trwa? Nawet, jeśli łapiemy ją pomiędzy wizytą w urzędzie, gdzie priorytetem dla pań jest duża pepperoni, a powrotem do domu, kiedy to ciszę przecina wrzask o natężeniu decybeli znośnym dla kręgowców ery mezozoicznej. Po co mam teraz myśleć, że wieczorem mruczący znów ugryzie mnie w łydkę, a w weekend będę sobie rwać włosy z głowy, kiedy jak co tydzień okaże się, że 2+1+ kot pod jednym dachem przez dwa dni to jak wojna na trzy fronty, bo czarny to skubany trzyma stronę tego, kto aktualnie dzierży w ręce fioletowe opakowanie kociej paszy popularnej firmy.

Na razie cieszę się, że jadę samochodem w trybie biernym i mogę spokojnie prowadzić swoje bogate życie wewnętrzne, które kiedyś zapewne ewoluuje, oddzieli się ode mnie i założy własną cywilizację na odległej planecie. Ćpam poranne powietrze, które pachnie mokrymi drzewami iglastymi i trochę piwnicą, co mnie odurza niczym najlepsze perfumy. To dlatego nigdy nie mogę wybrać żadnego zapachu, który będzie mi odpowiadał w stu procentach. Nikt jeszcze chyba nie stworzył perfum o nazwie „Thuja o poranku rosnąca niedaleko starej kamienicy”, ale w przyszłości, kto wie. Upijam się herbatą z imbirem, która szczypie mnie w gardło jak niefiltrowany denaturat, ale święcie wierzę w jej właściwości prozdrowotne. Rozpieszczam się drobnymi przyjemnościami. Codziennością. Każdym momentem, który trwa. Nie czekam na weekend, na wakacje, na święta, na wieczór, poranek ani na to, aż moje dziecko dorośnie, aby móc żyć i poczuć coś więcej, bo choć czekanie jest przyjemne, to w trybie ciągłym trochę uwiera.

A ja nie czekam, bo chcę żyć teraz. I nadal nigdzie mi się nie spieszy.

 

Leave a Comment

The Comments

  • Agnieszka Trolese
    3 listopada 2017

    Hahaha uwielbiam Twoje poczucie humoru, szczególnie wieczorem gdy opadam z sił zawsze częstujesz mnie dawką pozytywnej energii!

  • Agata Maj Cher
    3 listopada 2017

    Niestety my Polacy średnio potrafimy odpoczywać. Chwila bezczynności? Dramat!

  • nomatka
    3 listopada 2017

    Wcześniej mnie tu nie było, ale po przeczytaniu tego wpisu czuję, że zostanę tu na trochę. 🙂
    Mi też marzą się perfumy np. o zapachu burzy albo gorącego powietrza latem o zachodzie słońca. I uwielbiam swoje życie wewnętrzne. Pamiętam, kiedy byłam mała, mój tata mówił, że marzenia to coś, czego nikt nam nigdy nie będzie w stanie odebrać. Pamiętam jak wtedy się wzruszyłam uzmysławiając to sobie.

  • Ula z prostoofinansach.
    3 listopada 2017

    Dobrze napisane. Fajnie tak czasami móc nacieszyć się codziennością 🙂

  • Gracjana_dobraporadnia.pl
    3 listopada 2017

    Bardzo do nie przemawia to, co napisałaś. Sama dotarłam do momentu, że nawet jeśli na coś czekam, to nie przeszkadza mi to żyć tu i teraz i cieszyć się z codziennych oczywistości

  • StestujTo
    3 listopada 2017

    Uwielbiam takie dni, kiedy mogę powoli i ciszy celebrować każdą minutę, nie spiesząc się nigdzie 🙂 fantastyczny styl pisania!

  • DookolaPracy
    3 listopada 2017

    Doskonale napisane. W samo sedno!

  • Madame Malonka
    4 listopada 2017

    Bardzo cenię sobie takie dni. Szykują się u mnie pewne zmiany więc będą mogła delektować się nimi jeszcze częściej.

  • lidiagie.pl
    4 listopada 2017

    Moją ulubioną licealną lekturą był „Pan Tadeusz”. Do dziś lubię poczytać te błogie fragmenty opisujące krajobraz w taki sposób, że człowiek się rozpływa w fotelu. Po Twoim tekście miałam podobnie. 😀

  • Gabriela Repetowska
    4 listopada 2017

    dawno nic mnie tak nie urzekło jak Twój styl – zostaję na dłużej 🙂

  • Joanna N
    4 listopada 2017

    Piękne są takie momenty nie spieszenia się:) Oby ich jak nawięcej.

  • Elwira Górska
    5 listopada 2017

    Celebrowanie codzienności i takie momenty w życiu kiedy nie musimy się nigdzie spieszyć to są najlepsze chwile w życiu 😉 więc spieszmy się powoli 😉

  • Marysia
    5 listopada 2017

    Czasem warto zanurzyć się w chwili 🙂

  • doczesne.pl
    6 listopada 2017

    Hohoho! Widzę, że trafiłam w ciekawe miejsce!

  • Gadulec
    7 listopada 2017

    W samo sedno! Choć czasem gorzej z realizacją, bo „tyle jest do zrobienia”… swoją drogą bardzo oryginalny styl pisania 🙂

  • Radek
    26 listopada 2017

    Wielki thumbs up :D. Zyc trzeba caly czas. Zapewne wiesz jak niewiele osob zdaje sobie z tego sprawe … Pozdrawiam.

    • Monika Nowak
      → Radek
      7 grudnia 2017

      Oj wiem, i mam nadzieję, że będzie się to zmieniać na lepsze… Pozdrawiam również!

  • Monika, zresetowani.pl
    5 grudnia 2017

    Świetnie napisane. Nie ma co czekać, trzeba żyć 🙂