
Czarnogóra – moja miłość od pierwszego wejrzenia
dlaczego akurat Czarnogóra?
Czarnogóra była moim podróżniczym marzeniem, które spełniło się w dość krótkim czasie. Intuicyjnie czułam, że to będzie moje miejsce i miałam rację – mogłabym tam zamieszkać nawet zaraz. Życie płynie tam leniwie, ludzie nigdy się nie spieszą, bo to szkodzi zdrowiu, a krajobrazy zachwycają na każdym kroku. Do tego rosną tam kaktusy, co z jakiegoś niewiadomego powodu jest dla mnie istotnym faktem, a ponadto nie trzeba tam układać włosów, bo robi to za nas słona woda z morza. Po prostu żyć nie umierać.
Ten kraj jest na tyle mały, że trudno poczuć się tam zagubionym, a zwiedzanie jest intuicyjne i ciężko ominąć ważne miejsca, bo człowiek po prostu sam na nie wpada. Nie czułam tego na przykład w Chorwacji, bo tam mnogość możliwości mnie trochę przytłoczyła i nie do końca potrafiłam się odnaleźć (co nie zmienia faktu, że również jest tam pięknie). Na pewno tam jeszcze wrócę, bo jednak tydzień to za mało i niedosyt pozostał.
ktoś tu się chyba potknął
Jest taka legenda, że pan Bóg/Thor/Potwór Spaghetti/ktokolwiek, w kogo wierzysz szedł sobie z workiem przez świat i wyciągał dla każdego coś pięknego: a to góry, a to morze, a jak szedł przez Czarnogórę to się potknął i wysypało mu się wszystko. I to jest absolutna prawda, a jeśli chodzi o piękno tego kraju i zasobność w zapierające dech krajobrazy, to polecam mieć ze sobą butlę z tlenem, bo inaczej będziemy ciągle na wdechu, co może się skończyć śmiercią lub kalectwem.
Pierwsze wrażenie to było coś niesamowitego. Był wczesny poranek, złote słońce rozświetlało skały na górskich szczytach, okolice lotniska były pełne kwitnących, kolorowych kwiatów, a wokół rosły… kaktusy. Jak się całe życie mieszka w betonowej dżungli w klimacie umiarkowanym, a potem niespodziewanie zobaczy się kaktusy, to z człowiekiem dzieje się coś dziwnego i później przez cały wyjazd mordka się cieszy w ich stronę.

Czarnogóra pachnie morzem, wiatrem i trochę papierosowym dymem. Ludzi jest nie za dużo i nie za mało. Początkowo wydaje się, że plaże są małe i dość zatłoczone, ale bez problemu można znaleźć taką, na której wszystko będzie w sam raz. Nie są to typowe plaże z białym piaskiem – na brzegu można znaleźć żwir albo nawet beton. Woda jest obłędnie przejrzysta i turkusowa, ale też przyjemnie chłodna.
Po zmroku spodziewałam się tłumów na deptaku przy brzegu, ale Herceg Novi było wieczorami bardzo spokojne i ludzi było niewielu. Może to dlatego, że sezon się już kończył, nie wiem, ale żeby odnaleźć kawałek wieczornego życia trzeba odejść z kilometr lub dwa. Tam, gdzie miejscowi po długim i upalnym dniu mieszają się z turystami.
Idziemy na spacer. Mijamy po drodze zespół, który przygrywa do kolacji tutejszą muzykę. Kawałek dalej ktoś gra na gitarze. W tunelu rozkłada się ojciec z dwójką dzieci, by chwilę później grać i śpiewać nostalgiczne czarnogórskie utwory. Uśmiechają się do siebie w tym śpiewie i tańcu i wyglądają na szczęśliwych. To jest takie piękne, że nawet nie chcę myśleć o tym, że mogłoby być inaczej.
Dla mnie podróże nadal są czymś, co jeszcze nie tak dawno było bardzo poza zasięgiem. To była rzecz, o której nawet nie próbowałam marzyć, bo byłam zbyt zajęta próbą przetrwania codzienności. Dlatego z każdego nowego miejsca, które odwiedzam, zabieram dla siebie tyle, ile tylko się da (głównie w głowie i na karcie pamięci rzecz jasna). Patrzę przez różowe okulary, czując jednocześnie wdzięczność, że mogę tam być i widzieć to wszystko. I z radością dowiaduję się nowych rzeczy, na przykład, że kaktusy kłują. Człowiek to jednak uczy się całe życie.
Oj tak, w Czarnogórze jest wszystko to, czego potrzebuję: orzeźwiające morze, góry, ciepełko (i kaktusy). I kotki – dużo mruczących, dopraszających się czułości kotków. A do tego rzeki, jeziora i kamienne stare miasta. I ruiny zamków. I niby czego chcieć więcej? To nie jest duży kraj. Niektórzy porównują go wielkością do jednego z polskich województw. Ale jeśli myślicie, że będziecie się tutaj nudzić, to jesteście w błędzie. Tutaj trzeba znaleźć czas na tak wiele rzeczy: na kąpanie się w morzu, oglądanie rybek pod wodą, wspinanie się na zamki czy gubienie się wśród wąskich uliczek przynoszących choć trochę wytchnienia od pełnego słońca. I na smarowanie aloesem ramion, które niebezpiecznie się czerwienią, mimo kremu z filtrem SPF50.
dzień dobry, Czarnogóra
Czarnogóra tak bardzo bombarduje nas swoim pięknem, że po tygodniu zaczynamy uważać za normalne, że autobus do sklepu jedzie wybrzeżem, które z każdej strony okalane jest skalistymi szczytami. A potem wraca taki człowiek do domu, a tam dzień dobry, beton, beton, beton. Depresja już jedzie. I to autobusem, w którym zupełnie nie ma po co włączać nagrywania, bo po drodze nie ma nic godnego uchwycenia. Serio, po powrocie do domu musiałam na nowo uczyć się odkrywania piękna naszego kraju, bo między innymi tym się różni od Czarnogóry – ona jest po prostu bezczelnie piękna z której strony by nie patrzeć, a tej naszej Polsce to jednak trzeba się dokładniej poprzyglądać, bo różnie z tym bywa.

lepiej niż w domu
Chyba przez to, że Czarnogóra jest taka malutka, czułam się tam naprawdę bezpiecznie. Wiedziałam mniej więcej gdzie jest koniec, a gdzie początek. Wiedziałam, gdzie pójść, żeby gdzieś pojechać. Jak tam dotrzeć i jak stamtąd wrócić (jak nie ja). Ja wiem, że może dla innych będzie to mało istotne, ale nie lubię tego poczucia zagubienia i przytłoczenia, kiedy jest się pierwszy raz w nowym miejscu. A tutaj tego nie było i czułam się jak u siebie: w małym, pięknym i jakby oderwanym od rzeczywistości bałkańskim kraju.
Wiem, że jeszcze tu wrócę. Najchętniej w ogóle bym stąd nie wyjeżdżała – nawet w domu nie czuję się tak bardzo w domu, jak czułam się tutaj. To tak, jakbym wróciła do siebie z jakiejś bardzo długiej podróży. Na wszelki wypadek zostawiłam tam serce, żeby mieć pewność, że to nie był ostatni raz w tym miejscu.





Więcej z Czarnogóry można zobaczyć także na Instagramie w wyróżnionych stories. Klinknij poniżej, żeby nic nie przegapić 😉
