Czy ja mam pecha?!
Czy ja już kiedyś wspominałam, że przez większą część swojego życia byłam przekonana o tym, że mam pecha (nie mam pojęcia dlaczego)? Teoretycznie przecież nie ma czegoś takiego jak fatum. Patrzymy trochę z pobłażaniem, a trochę z litością na osoby, które twierdzą, że są pechowcami. I ja generalnie też od jakiegoś czasu należę do tej grupy, która uważa, że takie zjawisko w ogóle nie istnieje. Opcje są dwie: albo się mylę i Pan Los bardzo usilnie chce mnie o tym przekonać, albo po prostu prawo przyciągania to wcale nie są brednie i naprawdę da się je wytłumaczyć fizyką kwantową.
Był taki eksperyment, w którym mroziło się wodę będąc pod wpływem różnych emocji, i podobno te kostki, które zostały zamrożone przez ludzi, którzy buchali złością, miały jakąś inną strukturę, niż te mrożone przez oazy spokoju. Wynikałoby z tego, że nasze myśli mają realny wpływ na materię, co mam zamiar dokładnie zbadać w niedalekiej przyszłości, próbując wykorzystać swoją złość do przyniesienia z kuchni kubka z herbatą (a może i nawet jej zaparzenia, a co) bez wstawania z kanapy. W najgorszym wypadku, jeśli eksperyment będzie trwał latami, to ja w tym czasie będę sobie swobodnie leżeć na sofie. Myślę, że inni domownicy spokojnie dadzą radę doprowadzać mnie do szału przez cały czas trwania tego doświadczenia, szczególnie że będzie ono polegało na próbie poleżenia w spokoju, więc bez obaw.
Wracając do tematu: czasem wydaje mi się, że przesadzam, ale później, kiedy poznaję nowych ludzi, a oni po paru tygodniach zaczynają kojarzyć mnie, że, he he, Monia-pechowiec, to utwierdzam się w przekonaniu, że coś w tym jest. Wiem doskonale jak to działa: przez mój bagaż doświadczeń prawie zawsze nastawiam się negatywnie, a potem zaczynam się obawiać tych bardziej lub mniej szalonych scenariuszy produkowanych przez moją głowę. I co? I one później się materializują w prawdziwym życiu.
Zawsze jestem tą osobą, dla której zabraknie miejsca na warsztatach, a jeśli nawet nie zabraknie, to przy moim stoliku akurat nie będzie materiałów niezbędnych do odbycia tych warsztatów, a nawet jak mi je przyniosą piętnaście minut później i jakimś cudem uda mi się je ukończyć, to zabraknie dla mnie upominku dla uczestników, a nawet, jeśli będę mogła odebrać go dzień później, to tuż po warsztatach podczas chowania do szafki owocu tychże zajęć, czyli lasu w szkle, użyję ruchu jednostajnie przyspieszonego, kierując go swoją stopą w stronę wyrobu rękodzielniczego, unicestwiając tym samym całą misterną robotę (nie, żeby coś takiego mi się przydarzyło w zeszłą sobotę).
Więc nie jestem pewna, ale chyba jednak coś jest na rzeczy, niemniej mam jeszcze całe życie na to, żeby zbadać tę sprawę, a co jak co, ale okazji do tego mam pod dostatkiem, o czym można poczytać choćby tu:,Bieg, który odmienił moje życie albo tu: Skłonność do nietypowych sytuacji. Na razie nauczyłam się z tego śmiać, a poza tym w ten sposób właśnie piszą się moje teksty na bloga, więc nie ma tego złego.
Zawsze można spojrzeć na to od drugiej strony: dostałam się na warsztaty, na które nie byłam zapisana, znalazły się dla mnie materiały, mimo, że zjawiła się nadprogramowa ilość osób, nauczyłam się robić coś fajnego, a do tego dostałam prezent, który był strzałem w dziesiątkę, mimo że dzień później. Lucky me, huh?