
Ta jedna rzecz, która niszczy dzieciństwo mojemu dziecku
Do śniadania herbatka obowiązkowo z dwiema łyżeczkami cukru. Na śniadanie płateczki z mleczkiem. Na obiad co prawda kotlety, ale przecież kompocik bez słodyczy nie przejdzie. Podwieczorek? Ciasteczko! A po drodze ktoś tam miał urodzinki i przyniósł mleczną kanapkę, ale mleko jest przecież zdrowe, i heloł, to nie baton, tylko kanapka! Po południu wpadła babcia z czekoladą, a że wieczorem nie było czasu na kolację, to w ruch poszedł serek waniliowy. Do picia w ciągu dnia? Woda cytrynkowa. Z witaminami! Na kaszel? Lizak. Na odporność? Żelki z zaleceniem spożywania co najmniej osiemnastu na dzień. Mogłabym policzyć, ile to łyżeczek cukru, a potem wsypać do szklanki, żeby bardziej dobitnie pokazać, jak NIE wygląda typowy dzień mojego syna, ale sporej części przedszkolaków pewnie już tak. Mogłabym, ale mi się nie chce. Wolę zachować energię na walkę z tymi, którzy walczą ze mną i bardzo chcą mi narzucić swój styl życia. I przekonują mnie nieustannie, że moje dziecko ma beznadziejne życie, bo nie ma w nim skittlesowej tęczy.
(nie)szczęśliwe dzieciństwo?
Daleko mi do misjonarza i nie poruszam się po mieście objuczona transparentami. Nie uważam, żeby cukier nas zabijał i nie wyliczam, ile kryształków wpadło dziś mi i członkom mojej rodziny do gardeł. Fanatyzm w dowolnym wydaniu jest szkodliwy, a skrajność generalnie mocno rezonuje z głupotą, więc trzymam się z dala od wszystkich krańców w jakiejkolwiek tematyce, a najczęstszą odpowiedzią, której udzielam, jest „to zależy”. Jak mam ochotę na kawałek czekolady, to nie klęczę na grochu, żeby mi przeszło, tylko jem. Nie straszę też syna wizją śmierci w wieku lat nastu z powodu, że na podwieczorek zjadł cukierka. Ale zdrowy rozsądek każe mi jednak możliwie najbardziej ograniczać to białe coś, bez czego nasza populacja obejść się nie może i szlag ją trafia, kiedy ktoś się z tego ogólnonarodowego uzależnienia wyłamuje.
…a pan diabeł będzie radośnie grillował cię w piekle za grzechy
Zawsze mi się wydawało, że kiedy ktoś doznaje objawienia, że cukier szkodzi, to rozpoczyna jawną i mniej lub bardziej agresywną kampanię pod tytułem: „cukier zabija, więc rzuć cukier, bo jak nie, to ja zabiję ciebie”. Wiecie, takie sympatyczne rozmowy, że pogoda się zepsuła, że wiosna beznadziejna w tym roku, ale ty to dzieciom czekolady nie dawaj, bo zginiesz marnie i pan diabeł będzie radośnie grillował cię w piekle za grzechy. Milka Oreo nie jest tego warta. No ale nie, nigdy nic takiego mnie nie spotkało i tak samo działa to w drugą stronę – nie interesuje mnie procentowa zawartość węglowodanów prostych w niczyjej diecie poza moją własną i dietą syna. No naprawdę mam to w głębokim poważaniu i nie pouczam innych, że jedyna słuszna droga to taka bez kinderków, które zresztą sama czasem jem.

ale tęczowy tort to ty szanuj
ludzie z cukrową misją
Zdziwiła mnie natomiast jedna rzecz – jest dokładnie odwrotnie. To dziwne, jak wiele razy musiałam komuś tłumaczyć, dlaczego NIE. Nie zliczę spojrzeń z cyklu „co z tobą nie tak?” kierowanych w moją stronę, spojrzeń pogardy czy komentarzy w stylu „nie rozumiem dlaczego robisz TO swojemu dziecku”. Ale że co takiego mu robię? Że dbam o jego zdrowie? Że chcę zapobiec godzinom spędzonym u dentysty? Że nie chcę, żebyśmy byli grubi? Nie pamiętam, żeby bieganie po mieszkaniu z obłędem w oczach w poszukiwaniu starej malagi z zeszłych świąt należało do przyjemności. Bo może i cukier nie zabija, ale na pewno uzależnia, a uzależnienia to nie jest nic dobrego w żadnym wieku, a już na pewno, kiedy masz sześć lat.
A potem ludzie, którzy usilnie narzucają swój słodki światopogląd, patrzą z satysfakcją, jak dzieci, które nie zjadają batonika na śniadanie, rzucają się na cukierki i upychają w buzi jak chomiki. No biedactwa. Tylko wiecie, to ci sami ludzie ciągle dają im odczuć, jak wiele tracą i uważam, że gdyby nie ich postawa, to problem byłby dużo mniejszy. Bo u nas słodycze nie są zakazane, ale przez to, że ciągle muszę pilnować wszystkich wokół, żeby ilości nie leciały w kilogramy, to jednak jest to odbierane jako ograniczenie. Co nie zmienia faktu, że mogą leżeć tygodniami na wierzchu i syn omija je z daleka. Tak naprawdę to powinnam je chować nie ze względu na niego, tylko na siebie.
I naprawdę nie mam zamiaru nikogo nawracać i mówić mu jak żyć (no chyba, że mnie o to zapyta). I bardzo bym chciała, żeby inni ludzie też potrafili się powstrzymać i dali żyć innym, nawet jeśli nie mieści im się to w głowie, że tak można, bez cukru, bez Milki, bez mięsa, bez brokuła czy nawet bez boga. Chciałabym, żebyśmy potrafili nawzajem szanować swoje poglądy i sposoby na życie. I żebyśmy nie wkładali sobie nawzajem nosów w talerze i życia, no chyba że po to, żeby się podzielić lub zapytać, co masz dziś na obiad.
.
.
.
.
A jeśli chcielibyście konkretnej wiedzy na temat tego, jak żyć w przesłodzonym świecie, to możecie iść na przykład do doktor Ani. Już ona Wam powie dokładnie co i jak.
.
.
Jeśli nie chcesz, by coś Cię ominęło, zapraszam też na fanpejdż.
Chcesz obejrzeć więcej zdjęć? Zajrzyj na mój Instagram.