Pułapki social mediów, w które dajemy się złapać
Social media są z nami codziennie i chyba już nie wyobrażamy sobie bez nich życia. Niosą ze sobą wiele możliwości, ale mają też swoje wady. Jako fotograf spędzam sporo czasu na przeglądaniu zdjęć innych: czasem dlatego, że po prostu to lubię, a czasem szukając inspiracji. Na początku swojej drogi wpadałam w różne pułapki social mediów, co trochę utrudniało mi życie, nie powiem. Co to za zasadzki? Lecimy!
Szukanie inspiracji w nieskończoność
Zazwyczaj poszukiwania pomysłu na zdjęcie czy sesję zaczynamy od wizyty na Pintereście czy Instagramie. Czy to źle? Niekoniecznie. Sama tak robię i mogłabym godzinami przeglądać piękne i inspirujące zdjęcia (o tym jak szukać pomysłów na zdjęcia pisałam już tutaj: Skąd brać pomysły na zdjęcia?). Niestety z takim przeglądaniem można łatwo przesadzić. Jak się to objawia? Ano zamiast kreatywnego flow zaczyna gonić nas frustracja, bo bardzo łatwo przejść od myślenia “co by tu dzisiaj stworzyć?” do “jestem beznadziejna i nie umiem robić zdjęć”. Każdy ma jakąś swoją granicę jeśli chodzi o takie rzeczy i pewnie znajdą się też tacy, których to nie rusza. I świetnie! Do tego właśnie wszyscy dążymy. Ale jeśli czujesz, że duże natężenie pięknych obrazów zaczyna wpędzać Cię w doła i zaczynasz czuć się źle, to przestań to robić. A następnym razem przestań jeszcze wcześniej, jeszcze zanim negatywny chochlik zacznie się wkradać między oglądane zdjęcia.
szukanie pomysłu idealnego
Łatwo jest wpaść w pułapkę szukania idealnego pomysłu. Wiem, bo też tam byłam. Niestety, jeśli nie przerwiemy tego w odpowiednim momencie, to stracimy cały ten cenny czas, który moglibyśmy wykorzystać na stworzenie czegoś równie pięknego. Może nam się wydawać, że jeśli będziemy odpowiednio długo sycić oczy pięknymi kadrami, to nasze zdjęcia będą robić się same, ale to kolejna pułapka, o której sama wiele razy boleśnie się przekonałam, pozostając z typowym “oczekiwania kontra rzeczywistość” przy próbie powtórzenia czyjegoś pomysłu. Nie da się nauczyć fotografii tylko poprzez oglądanie prac innych. To jest ważna i przyjemna część procesu twórczego, ale prawda jest taka, że jedynym sposobem, żeby robić lepsze zdjęcia, jest robienie zdjęć. Mniej oglądania, więcej działania 🙂
Bo trawa u sąsiada, bla bla bla
…jest zawsze bardziej zielona. Nie lubię się posługiwać przysłowiami, ale to akurat całkiem nieźle tu pasuje. Bo ten robi lepsze zdjęcia, tamten ma więcej obserwujących, tamta ma więcej szczęścia i ładną żonę i ogólnie to chyba nam się wydaje, że to co widzimy w mediach społecznościowych, to jest stan faktyczny. Jeśli tak by było, to by znaczyło, że każdy, kto pokazuje życie w internecie ma prywatnego fotografa 24 godziny na dobę, który nieinwazyjnie uwiecznia ten sielski żywot. Bo są też rzeczy, których nie widać – kawy trafiają po sesji do mikrofalówki, kubki się tłuką, a wspaniały czarny kot o oczach wielkich niczym wszechświat czasem robi sobie z nas trampolinę między 2 a 4 nad ranem. Pomiędzy mniej lub bardziej zaaranżowanymi sielankowymi scenami toczy się normalne życie z kłótniami i brakiem pomysłu na obiad na czele. Takie, jakie ma każdy z nas. Pisałam już o tym więcej tutaj: Instagram kontra rzeczywistość.
Magia idealnego ujęcia
Bardzo lubię oglądać behind the scenes różnych fotografów. Niestety, filmy te mają zasadniczą wadę: widzimy sesję w jakimś pięknym miejscu, a potem ukazuje się zdjęcie, które w jej wyniku powstało. To ujęcie jest idealne, bo zostało wybrane z wielu innych ujęć, które też powstały – niektóre nie wyszły w ogóle, inne były takie sobie, ale tych przecież się nie pokazuje. A to utwierdza nas w tym, że dobry fotograf robi 5 zdjęć i wszystkie są cudowne. Pewnie i tacy się znajdą, ale zazwyczaj z setek zdjęć odrzuca się około połowy-trzech czwartych, a są i tacy fotografowie, którzy z jednej sesji wybierają 1-2 najlepsze zdjęcia i to też jest w porządku. Takie myślenie to krótka droga do tego, żeby w siebie zwątpić i dojść do wniosku, że fotografia to nie nasza bajka. Żeby być coraz lepszym, trzeba najpierw zrobić bardzo dużo kiepskich i średnich zdjęć. Podobno pierwsze 10000 zdjęć jest najgorszych. Potem już z górki 😉
backstage, którego nie widać
Tak łatwo zapominamy (lub nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy), że piękny profil na Instagramie to nie tylko ostatnie pstryknięte 12 zdjęć. To setki godzin spędzonych z aparatem, miesiące czy lata nauki i poszukiwania informacji, to warsztaty, to przełamywanie barier i wychodzenie ze swojej strefy komfortu. To frustracja, że znowu nie wyszło i nie kończąca się nadzieja, że następnym razem się uda. To irytacja rodziny, że znów nie widzą twojej twarzy i stygnie im śniadanie, bo ty szukasz idealnego ujęcia przy owsiance. Efekt końcowy to tylko czubek góry lodowej. Ja też długo nie zdawałam sobie z tego sprawy i nadal czasem zdarza mi się o tym zapomnieć, mimo że moja fotograficzna droga trwa już wiele lat.
Cieszę się, że tak wielu twórców dzieli się swoją historią i mówią nie tylko o blaskach, ale też o cieniach. Pokazują backstage i to, że czasem nie wychodzi od razu. Piękne zdjęcia nie biorą się znikąd. To nie jest dar i talent, z którym ktoś się urodził. To predyspozycja, którą trzymamy w naszych rękach i tylko od nas zależy, co z nią zrobimy. To upór, konsekwencja i cierpliwość, które pomagają nie porzucić pasji w chwilach zwątpienia.
Nie popełniaj mojego błędu i nie daj się utwierdzić w tym, że jeśli chcesz być fotografem, to musisz mieć talent, dzięki któremu każde wciśnięcie spustu migawki równa się idealne zdjęcie. Albo że naukę trzeba było zacząć jeszcze w kołysce, a w wieku trzech lat mieć na koncie pierwszy sezon ślubny i wystawę w galerii. Więcej o tym, czy musisz mieć talent, żeby zostać fotografem, pisałam tutaj: Czy trzeba mieć talent, żeby zostać fotografem?
Fotografia to proces, który żeby zaszedł, potrzebuje naszego czasu, wytrwałości i działania.
.
.
Tysiące osób jeszcze nie obserwuje mnie na Instagramie. Nie bądź jedną z nich!
A w profilu solidna porcja inspirujących zdjęć i relacje z backstage. Kliknij w obrazek, żeby przejść na mój profil: